Stadnina koni Walewice. Misja czy biznes?

Doić pieniądze z pałacu i nie dokładać do obory

Pałac w Walewicach został wzniesiony w 1783 roku dla szambelana króla Stanisława Augusta Poniatowskiego – Anastazego Walewskiego i jego żony Magdaleny. W pałacu mieszkała Maria Walewska, kochanka cesarza Napoleona. Ostatni właściciel Walewic, Stanisław Bogdan Grabiński, sprawił, że gospodarstwo należało do najlepiej prowadzonych w Polsce.
W okresie międzywojennym w stadninie hodowano konie angloarabskie na potrzeby polskiej armii. Obecnie Stadnina koni w Walewicach jest spółką strategiczną Agencji Nieruchomości Rolnych i obecnie składa się z czterech zakładów: Walewice, Goślub, Sobota i Ktery. Prowadzi się tu hodowlę koni rasy małopolskiej i angloarabów. Firma z założenia powinna być samofinansującą, mimo że hodowla zwierząt jest działalnością deficytową. Od paru lat istnieją jednak problemy z finansowaniem się firmy, stąd zmiana prezesa. Od listopada ubiegłego roku funkcję tę pełni Tomasz Fabijański.

Jacek Suchorzebski: Stadnina, zgodnie z kodeksem spółek prawa handlowego, zobowiązana jest do wypracowania zysku, ale prowadzi działalność, która jest zazwyczaj deficytowa.
Tomasz Fabijański: – Zgadza się. Jesteśmy zobligowania do generowania zysku. Jest to dość paradoksalna sytuacja, bo z drugiej strony w działalność mamy wpisaną misję: musimy ponosić nakłady na badania i prowadzenie hodowli zachowawczej. Dlatego trudno nam jest konkurować z innymi gospodarstwami. Do hodowli koni dokładamy z przychodów z innych działów produkcyjnych. Nie mamy żadnych dotacji. Z powodu błędów w zarządzaniu w przeszłości w tej chwili pogodzenie misji hodowlanej z generowaniem zysku jest bardzo trudne.

Jaki był stan finansowy firmy, gdy przejmował Pan obowiązki prezesa?
– Od 5 lat firma notuje dodatni wynik. To wynik na działalności operacyjnej, a nie na sprzedaży. To efekt tego, że sprzedaż jest niższa niż koszty. Ta sytuacja jest wynikiem różnych decyzji z przeszłości.

Rozumiem, że zysk wynika z dotacji unijnych. Z tego, co wiemy, są one ograniczane dla większych – takie jak wasze – gospodarstw.
– W przypadku Walewic znaczenie ma ograniczenie finansowania do 600 tysięcy zł rocznie. Jak wynika z naszych analiz, stracimy około 200 tys. zł. To nie jest dużo w porównaniu do innych spółek hodowlanych, gdzie te straty mogą sięgać milionowych kwot. W Walewicach mamy nieco inną sytuację. Mamy 500 ha stawów, 1200 ha gruntów ornych i około 700 ha użytków zielonych. Walewice dostały kilka milionów dotacji wodno-środowiskowych na stawy rybne, korzystamy z programów rybackich. Ten sprzęt dotowany jest do wysokości 60% kosztów.

Na jakich glebach gospodarujecie?
– Gleby mamy dobre, o średniej bonitacji 1,2. Niestety, w tym roku notujemy katastrofalną suszę. W maju w Walewicach spadło jedynie 17 mm deszczu. Uprawy nawet na najlepszej glebie mają problem, aby to przeżyć. Trawa na łące, na której SaMASZ bił rekord Guinnessa, została pierwszy raz od wielu lat wcześnie w maju ścięta i na szczęście odrosła. To, co zostało skoszone w drugim pokosie, zgrabimy i przeznaczymy na siano. Walczymy o każde źdźbło, aby wykarmić nasze stada. Nie ma co się oszukiwać – te łąki nie są w najlepszej kulturze. Możemy je nazwać łąkami naturalnymi. W pewnym momencie Walewice były za bogate i nie przykładano należnej wagi do użytków zielonych.

Widziałem w Goślubiu stado bydła mięsnego Limousine.
– Tak, to nasze stado. Około 280 sztuk, w tym 120 krów i 60 jałówek cielnych. Właśnie z tym stadem wiążę duże nadzieje. Planuję powiększenie stada do 550 sztuk w 2019 roku. Założenie jest takie: mamy łąki, które w tej chwili są niewykorzystane a to one właśnie mają być zapleczem paszowym dla hodowli bydła Limusene. Użytki zielone to najtańsza pasza i staram się to każdemu wpoić. Bydło mięsne ma w Goślubiu to, co lubi – przestrzeń i trawę. Trawa może nie najlepsza ale doprowadzimy do polepszenia jej jakości. Jeżeli ma być w Walewicach dobrze, to musimy na początek zadbać o tak podstawowe sprawy jak pozyskiwanie paszy z użytków zielonych. To są żyzne torfy, na których nawet bez większego nawożenia można zbierać trzy pokosy.
Programy rolno-środowiskowe doprowadziły do tego, że trawa cięta była dopiero w lipcu. Zdrewniała pasza nie miała praktycznie żadnej wartości pokarmowej. W zasadzie bardziej nadawała się na opał niż do koryta. Wysiewały się chwasty dwuliścienne. Dzisiaj odcinamy od tego kupony. Słaba jakość i dużo chwastów.

Jaką technologię stosujecie, zbierając trawę z łąk?
– Jako jedno z niewielu dużych gospodarstw w Polsce zastosowaliśmy zbiór prasoowijarką. Kiedy podjąłem tę decyzję, każdy się pukał w głowę: przecież to jest najdroższa technologia; tak się nie da, przy tak dużym obszarze. Okazało się zupełnie inaczej. Kupiliśmy używaną , nie znaczy zużytą, maszynę Lely – Welger 235. Po numerach fabrycznych dotarłem do gospodarstwa w Niemczech, skąd ona pochodzi. Problemy były tylko na początku. Związane były z jej ustawieniem. Jak już ruszyła, to do samego końca nie było z nią żadnych kłopotów. Bele mają masę od 480 do 550 kg – w zależności, z której łąki pochodzą. Oczywiście pracowały również inne prasy, bo jednocześnie obok sianokiszonki zbieraliśmy siano, którego potrzebujemy bardzo dużo dla koni. Na łąkach naturalnych roślinność i skład botaniczny są nierówne. To wymusza elastyczność w podejściu do terminu zbioru. Prasoowijarka na to pozwala. Kiedy widzimy, że na danym kawałku pola rośliny są gotowe do zbioru, to robimy to, nie przejmując się resztą. Jest jeszcze jedna zaleta tej technologii – nie ma potrzeby się spieszyć, aby zakończyć silos w ciągu paru dni. Bele z pola zwozili pracownicy obsługujący na co dzień bydło. Po porannym obrządku i wypędzeniu stada na pastwisko zwozili bele.
Specyfiką naszej firmy jest lokalizacja w 4 głównych miejscowościach: Walewice, gdzie hodujemy konie, Goślub – gdzie hodujemy bydło mięsne rasy Limousine, Ktery, gdzie hodujemy jałówki czarno-białe i Sobota, gdzie znajduje się ferma bydła. Zastosowanie prasoowijarki pozwoliło nam na przerzucanie kiszonki tam, gdzie jej brakuje. Transport bel jest o wiele łatwiejszy i efektywniejszy niż kiszonki luzem z pryzmy. Jeśliby się okazało, że mamy nadmiar kiszonki, to możemy ją sprzedać. To przecież chodliwy towar.

Co stanowi podstawowy przychód?
– Podstawą przychodu są wpływy ze sprzedaży produkcji roślinnej. Po kilku latach zapaści w produkcji rybackiej odtwarzamy stawy. W ubiegłym roku sprzedaliśmy 120 ton karpia handlowego. Mleko nie stanowi znaczącej pozycji w sprzedaży, bo ceny są fatalne, a i stado niewielkie. Poprzedni zarząd zdecydował o sprzedaży na rzeź jałówek hodowlanych Limousine. Jeśli będę miał dalszą możliwość kierowania firmą, przeznaczę wszystkie osobniki żeńskie do dalszej hodowli. Sprzedawane będą tylko byczki.

Czy planuje Pan zakup nowego sprzętu?
– Na razie nie będziemy robili większych zakupów, bo po prostu jesteśmy jeszcze biedni. Skupiamy się na wynajmie z możliwością zakupu. To dobra opcja, bo można się przekonać, czy sprzęt sprawdza się w naszych warunkach. Mamy w Walewicach, niestety, kilka takich zakupów, które do końca nie były trafione i to pokutuje do dzisiaj. W tej chwili wynajmujemy ciągnik o mocy 300 KM. Sprawdził się. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z naszymi założeniami, to do końca listopada go wykupimy.

Jaką technologię uprawy roli stosuje się w Walewicach?
– Po poprzednim zarządzie odziedziczyłem siewnik Pronto. Dobra maszyna i aż żal nie wykorzystywać jej możliwości. Jak już jest w gospodarstwie, to sianie nią w technologii orkowej mija się z celem. Jest przecież wiele innych, tańszych i lżejszych siewników. Moim zamiarem jest wprowadzenie kultywatora do uprawy bezpłużnej. Chciałbym w przyszłości na części gruntów wprowadzić płytką uprawę według schematu: lekka brona typu zgrzebło (ta brona będzie również wykorzystana do napowietrzania torfowych łąk), głębsze spulchnienie kultywatorem i siew siewnikiem Pronto.

Jak układa się współpraca z bankami?
– Złożyłem do banku wniosek o kredyt w rachunku bieżącym. W naszej firmie od kilkunastu lat czegoś takiego nie było. Nie wyobrażam sobie firmy funkcjonującej na przychylności swoich kontrahentów. Niestety, Walewice od jakiegoś czasu bazowały na tym, że nie płaciły o czasie. Za to płaciły odsetki karne. Tak duża firma po prostu traci w ten sposób prestiż. Od tego są banki, aby pożyczały pieniądze, a firma może z nich korzystać. Nie można szukać oszczędności tam, gdzie ich nie ma. Dla przykładu powiem, że w latach poprzednich szukano oszczędności w naszej firmie w ten sposób, że do napędu silników używano oleju opałowego. Wszystko było dobrze aż do czasu, jak została nam naliczona zaległa akcyza w wysokości 2,5 mln zł. Chcę przywrócić normalne procesy gospodarcze.

Jesteście właścicielem przepięknego, oryginalnego, kompleksu pałacowego. Jak wyglądają finanse tego obiektu?
– Jeszcze poprzedni zarząd próbował wydzierżawić ten obiekt, bo nie miał na niego żadnego pomysłu. Bardzo trudno było pałacowi zarobić na swoje utrzymanie. Doszedłem do wniosku, że posiadanie takiego obiektu niekoniecznie musi być obciążeniem dla firmy, a może być źródłem dodatkowego przychodu. W tej chwili zmieniła się osoba zarządzająca i ten pałac zaczął żyć. Jego rentowność jest znacznie lepsza niż obory – produkcja mleka. W tej chwili lepiej „doić pieniądze z pałacu niż z obory”. To jest środek Polski, przy autostradach. Aby dojechać tutaj z Warszawy, wystarczy godzina. Z Łodzi jedzie się 40 minut. Grzechem jest nie wykorzystywać takiego potencjału. W oborze nie dokładać, a w pałacu maksymalizować – takie jest moje motto.

AdvertisementAdvertisementAdvertisement
0 replies

Leave a Reply

Want to join the discussion?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.